Mazurzy, wojna, Tannenberg

2014-07-21 13:27:26 (ost. akt: 2015-01-25 17:49:55)

— Mazurzy czuli się obywatelami Prus, niekoniecznie Niemcami, niekoniecznie związanymi z całą Rzeszą, na przykład z katolicką Bawarią. W 1914 roku Mazurzy szli na wojnę, bo państwo im kazało

 — mówi profesor Grzegorz Jasiński z Olsztyna.

Pomnik poległych w czasie i wojny światowej mieszkańców parafii w Szymonce koło Giżycka.  Na 16 zabitych 10 ma polskie nazwiska.

Pomnik poległych w czasie i wojny światowej mieszkańców parafii w Szymonce koło Giżycka. Na 16 zabitych 10 ma polskie nazwiska.

Autor zdjęcia: Sebastoan Mierzyński

— Prusy Wschodnie były najodleglejszą prowincją Rzeszy, dla wielu końcem świata. Czy w ogóle dotarła tu wiadomość o zabójstwie arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie? 

— Oczywiście, że dotarła. Dla mieszkańców Nadrenii, wysoko uprzemysłowionej, mieszczańskiej, liberalnej części Niemiec, wszystko to, co było na wschód od Łaby, rzeczywiście mogło się wydawać czymś gorszym. Z kolei osoby przyjeżdżające z Królestwa Polskiego z podziwem przyjmowały to, co widziały: czerwone dachy domów, wysprzątane ulice, czyste hotele, oświetlenie. Pisali o tym Stefania Sępołowska, Mieczysław Orłowicz...


— Czy to, że stało się coś, co grozi wojną, dotarło jednak do świadomości ludności mazurskiej? 

— Dotarło, ludzie czytali gazety. Większość Mazurów, lepiej czy gorzej, znała niemiecki. Można pytać, na ile szczegółowo wiadomości ze świata były przekazywane, ale przebieg informacji był.

— Kiedy stało się jasne, że naprawdę będzie wojna?

— Dopiero pod koniec lipca 1914 roku, kiedy zarządzony został pobór do wojska. Bo pogłoski o kolejnych konfliktach, wojnach cały czas przebiegały przez Europę. Przed 1914 były przecież wojny bałkańskie. Wszyscy jakby przyzwyczaili się do napięć. Nawet to, co działo się bezpośrednio po zamachu w Sarajewie, nie zapowiadało konfliktu w sensie globalnym.


— Paradoksem pierwszych tygodni wojny, która nie była jeszcze ani światowa, ani pierwsza, było to, że wszyscy przystępowali do niej pewni zwycięstwa.

— Z jednej strony panował wielki entuzjazm. Widzimy go na zdjęciach z tamtych czasów. W całych Niemczech na ulice wyszły wiwatujące tłumy, pisano hołdownicze apele do cesarza, nawet socjaldemokraci poparli udział w wojnie. Na tych zdjęciach nie widzimy jednak tych, którzy nie poparli wojny. Zwykli ludzie bali się jej, oni oczywiście głośno nie protestowali. O wojnie myśli się zawsze w kategorii wojny minionej. Dla mieszkańców Prus Wschodnich była to wojna 1870/71 z Francją. Zapomnano jednak, że nie była ona taka łatwa. W pamięci zachowano błyskawiczne zwycięstwo Prus, triumf, Francję na kolanach. Ludzie nie wyobrażali sobie, że nowa wojna będzie wyglądała inaczej.

— Zwłaszcza tego, że zapuka do ich domów. Prusy Wschodnie były praktycznie jedyną prowincją Rzeszy bezpośrednio objętą działaniami zbrojnymi. W ich wyniku mocno zniszczone zostały Działdowo, Nidzica, Pisz, w samym Ełku w gruzach legło około 200 budynków.

— Niemcy spodziewali się, że Rosjanie uderzą na Prusy. To było naturalne, że prowincja tak bardzo wcięta w państwo rosyjskie musi być zaatakowana. Natomiast przebieg wojny, zwłaszcza pierwsza bitwa graniczna (pod Gąbinem — red.) na północy Prus Wschodnich była zaskoczeniem. Ciekawe, że niemieckim korpusem dowodził tam generał Hermann von Francois, potomek francuskich hugenotów, a armią rosyjską generał Paul von Rennenkampf wywodzący się z nadbałtyckich Niemców. 
Zniszczenia materialne rzeczywiście były duże, ale one wynikały z przebiegu działań wojennych, gdy miasta i wsie stawały się punktami obronnymi i były ostrzeliwane. Nie było celowych zniszczeń, rabunków porównywalnych do tych z II wojny światowej.


— Chociaż i 1914 roku dochodziło do rozstrzeliwań.

— Tak, ale pamiętajmy o proporcjach. Niemieccy historycy mówią, że w czasie rosyjskiej okupacji części Prus Wschodnich zginęło 1500 cywilów. Przy liczbie walczących wojsk (po około 200 tysięcy z każdej ze — red.) przy tym natężeniu ognia to naprawdę niewiele. Pojedyncze przypadki się zdarzały. Rosjanie ostrzeliwali na przykład rowerzystów, uważając ich za szpiegów. Było też kilka przypadków, że odpowiadali ogniem na strzały ze strony cywilów. Brali też zakładników, na przykład w Ełku, ale nie zdarzyło się, żeby doszło do egzekucji zatrzymanych.


— A kontrybucje? Tak było w zajętym na jeden dzień przez Rosjan Olsztynie.

— Kontrybucje wynikały z tego, że rosyjskie oddziały były bardzo wymęczone, szły bez żadnego zaopatrzenia, co się zresztą przyczyniło do ich klęski pod Tannenbergiem. Dochodząc pod koniec sierpnia do Olsztyna Rosjanie próbowali stworzyć tu punkt zaopatrzeniowy dla sił, które, jak liczyli, dociągną do miasta. Stąd ta kontrybucja. Na początku zażądali pieniędzy, ale prędko się zorientowali, że one nic nie dadzą, że potrzebna jest żywność. Na starych zdjęciach widać jednak mieszkańców Olsztyna dość przyjaźnie pozujących z Rosjanami. Zniszczenia w mieście to było kilka rozwalonych szyb, skrupulatnie zaraz zresztą naprawionych. Oczywiście samo wejście Rosjan obrosło legendami, na przykład o samolocie, który miał wieźć rozkaz zniszczenia Olsztyna. Okazało się, że samolot zestrzelony pod Jedzbarkiem wcale takiego rozkazu nie wiózł. Dokładnie wykazało to niemieckie śledztwo przeprowadzone jeszcze w czasie wojny.


— Zwycięska bitwa pod Tannenbergiem, potem walki na Wielkich Jeziorach Mazurskich spowodowały, że Rosjanie zostali wyparci z Prus, a w 1915 roku front przeniósł się daleko na wschód. Mieszkańcy od razu zaczęli usuwanie zniszczeń i odbudowę, dostając dużą pomoc z głębi Niemiec. 

— Niemiecka gospodarka zaczęła załamywać się dopiero w 1916/17 roku. Oblicza się, że z powodu głodu i chorób wywołanych niedożywieniem do końca wojny zmarło 600-700 tysięcy osób. W 1914/15 roku kraj nie był jeszcze wyniszczony, nastroje lepsze, chodziło też o pokazanie, jak sprawne jest niemieckie państwo, o pokazanie solidarności społecznej, bo pomoc dla zniszczonych miejscowości w Prusach Wschodnich szła nie tylko z państwowej kasy. Często organizowały ją poszczególne miasta i powiaty z zachodu kraju.

— Skutkiem kampanii wschodniopruskiej było też około 100 tysięcy rosyjskich jeńców, którzy np. trafiali do pracy w warmińskich i mazurskich gospodarstwach.

— Rosyjscy jeńcy pracowali też przy odbudowie spalonych miast. Oczywiście umierali od ran i chorób, ale ogólnie nie byli źle traktowani. Nie było takiej planowej zagłady jak podczas II wojny światowej, kiedy to wziętym do niewoli żołnierzom radzieckim Niemcy odmawiali wszelkich praw.


— Czy mieszkaniec Mazur mógł sto lat temu powiedzieć: — Nie będę walczył, to nie jest moja wojna?

— Nie, oni czuli się obywatelami Prus, niekoniecznie Niemcami, niekoniecznie związanymi z całą Rzeszą, na przykład z katolicką Bawarią. W 1914 roku Mazurzy szli na wojnę, bo państwo im kazało.



Stanisław Brzozowski

Komentarze (1)

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Mateo #1448182 | 46.113.*.* 28 lip 2014 07:49

    Ciekawy artykuł, proszę o więcej.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz